Relacja z pokazu filmu Więźniarki i spotkania z reżyserem Piotrem Zarębskim

S. Wiesentahl: „By móc ochronić naród, trzeba być dobrze poinformowanym”

W salce na ostatnim piętrze plebanii kościoła Świętego Augustyna przy Washington Street w Cork publiczność dopisała. Mimo że w gorący letni wieczór uchylone okna z trudem zastępowały brak klimatyzacji, po projekcji filmu „Więźniarki” Piotra Zarębskiego nikt nie spieszył się do wyjścia. <!--break-->

„Więźniarki” – obraz, którego powstanie dziesięć lat blokowała lewoskrętna magma – miały możliwość przebić się do emigracyjnej publiczności w Corku w niedzielę 10 lipca. Pokaz zorganizowało „Niepoprawne Radio PL”.

Film Zarębskiego to sztuka i dokument, o którym wciąż warto mówić, bez ryzyka popadnięcia w zbyt wzniosłe tony. Historia siedmiu Wspaniałych Dziewcząt, kobiet, które nie wahały się wystawić na bezpośrednie zagrożenie swej urody, młodości, zdrowia i życia dla wolności Polski. Sposób, w jaki mówią już po latach o swoich problemach z bezpieką, jest ujmujący. Zosia opowiada o swym uwięzieniu z lekkością i humorem. Ania z pewnym zakłopotaniem zwierzała się, że dopiero po kilku latach małżeństwa opowiedziała rodzinie o swym więziennym epizodzie. Natomiast Ewa, która dostała najwyższy wyrok dziesięciu lat, mówi o tym ze swobodą, jakby to komu innemu, a nie jej skradziono pokaźną część życia. Kontemplując piękno ich cichego, nienarzucającego się heroizmu, nie sposób nie dostrzec, jak bardzo kontrastuje on z dmuchaną famą bezpieczniackich atrap, jakie ludzki pan Kiszczak podarował PRL-owskiej gawiedzi.

Oprócz osobistego świadectwa byłych więźniarek, z filmu można było wynieść sporo informacji o ściśle źródłowym charakterze. Ot choćby rola Bogdana Borusewicza w izolowaniu bohaterek filmu i Andrzeja Gwiazdy od jakiejkolwiek pomocy z Zachodu. Przetrzymywanie w piwnicach maszyn drukarskich, podczas gdy jedno po drugim padały wydawnictwa podziemne. Dobre też było przypomnienie roli Amnesty International w wywieraniu nacisku na WRONEę i bolszewię w sprawach uwięzionych. Zapłacił im potem za to Michnik – każąc się odpieprzyć od generała. Czy wreszcie odmowa Ewy Kubasiewicz podpisania prośby o łaskę, czy niewątpliwie przyczyniła się do podtrzymania ducha innych skazanych, którym po prostu nie wypadało prosić o łaskę, mając mniejsze wyroki niż ta odważna kobieta.

Nasza ekipa w Cork wraz z Piotrem Zarębskim

Po projekcji odbyło się spotkanie. Reżyser mówił spokojnie i rzeczowo o tym, czego doświadczył podczas realizacji filmu. O zmaganiu się z polityczną poprawnością prywislanskiego sortu, która poza dbałością o dobre samopoczucie kolorowego czy sodomity zawiera w sobie troskę o komfort komucha. Opis problemów i utrudniania realizacji swego filmu autor potraktował jako punkt wyjścia do nakreślenia sytuacji najpierw w kinematografii polskiej, by potem przejść do spraw dotyczących całego społeczeństwa i kraju. Na pytanie z widowni, czy nastąpi jeszcze filmowa kontynuacja wątków zawartych w „Więźniarkach”, o których większość Polaków wciąż nic nie wie, Autor odparł, że od czasu zrealizowana tego obrazu w 2008 roku został całkowicie zablokowany – uniemożliwieniem realizacji jakiegokolwiek projektu przez zasiadających w kierownictwie TVP ignorantów i nieuków z układowego nadania. Zarębski podkreślił, że ofiarą tych działań nie jest on sam: Halina Czerniakowska czy Jerzy Zalewski to inni z wielu twórców dręczonych przez postpeerelowską cenzurę prewencyjną.

Sytuację w Polsce przyrównał do wojny wyżynających się wzajemnie gangów, które jednak jednoczą się w obliczu wspólnego zagrożenia ze strony szeryfa czy prokuratora. W Polsce te zwalczające się mafie mają zaplecze KGB i WSI. Twierdzenia autora najwyraźniej trafiły do świadomości ogółu zebranych na sali. Uzmysłowił on też i przypomniał główny cel stanu wojennego, którym była nie tyle pacyfikacja ruchu, zbyt licznego do opanowania dla ubeckich kadr, lecz jego całkowita transformacja poprzez izolację, banicję i mordowanie jego niepokornych elementów. Czerwony czerw wyżarł wtedy esencję Solidarności, pozostawiając z niej dobrze odżywioną twarz elektryka z przyległościami. W osiemdziesiątym dziewiątym zaś komuch sprokurował nam spektakl, w którym wystąpił ze swymi woskowymi kukłami.

Bieda, również efekt okrągłostołowych ustaleń, wypchnęła wielu z nas poza granice Polski. Stąd tytuł całego spotkania: „Emigracja czy banicja – czy mamy jeszcze dokąd wracać”. Zarębski twierdził, że mamy, i co więcej – mamy być dumni z tego, że jesteśmy Polakami. Uwypuklił też rolę rozbiorowej emigracji w kształtowaniu Drugiej Rzeczypospolitej. Mówił o tym, jak wybitni emigranci pomogli przeprowadzić Polskę przez trudny okres porozbiorowy, zestawił to z niestety odmienną sytuacją z 1989, kiedy to chcąca się utrzymać w siodle komuna tłoczyła do głów prywislanskim tubylcom, że Moskal, Kobylański to oszołomy, a postacie jak Ewa Kubasiewicz i jej koleżanki całkowicie wymazano ze świadomości społecznej.

Autor poruszył też negatywne aspekty zjawiska emigracji, choćby ten, że opuszczając ziemię ojców pozostawiamy miejsce, w które przychodzą obcy. Natomiast w momencie, kiedy nazwał emigrację swych bohaterek psychicznym więzieniem, każdy z obecnych na sali mógł sobie zadać pytanie: „A czym był pokierowany mój wybór, czy rzeczywiście był wolny?”, mimo że „Teraz mam już spokój, zostawiłem za sobą ziemię ojców i matek, i mam spokój, to za jaką cenę i na jak długo jest ten spokój jest mi dany? Niby to w każdej chwili mogę wrócić... tylko, niby ...”.

Oczywiście nie każdy reagował tak refleksyjnie.

„Przepraszam, ale czy ten film miał wycisnąć mi łzy?” – wypalił pan o twarzy zaciętej, głosie skrzekliwym byłego ormowca. Nadmierna bezpośredniość pytania wywołała pomruk irytacji ze strony tych, do których dzieło przemówiło. Poza eks-ormowcem jakaś pani z dezaprobatą nadmieniła, że ktoś tam w filmie ‘ubliżył’ wałkowi, mimo że gwarancją wagi wypowiadanych słów było świadectwo bezpośredniego uczestnika i lata wycięte z życiorysu. Oprócz nich jeszcze kilka osób zechciało uraczyć pozostałych na sali zbiorem klisz z niezbędnika cwierćinteligenta: „wszyscy oni tacy sami”, „ po wyborach nic się nie zmieni”, „władza pochodzi od Boga”, no i oczywiście „Kościół się miesza”, do polityki ma się rozumieć. Choć trzeba przyznać, że nawet oni nie negowali roli lustracji jako fundamentu i gwarancji normalnie działającego państwa. Co więcej, mimo że najgłośniejsi byli ci, co mieli najmniej do powiedzenia, to jeśli potraktować publiczność przybyłą na pokaz jako grupę reprezentatywną społeczności polskiej w Cork, to tych kilkoro szermujących argumentami o wykwintnej strukturze cepa, przypadających na grupę osiemdziesięcioosobową, daje nie najgorszy wynik.

Tak więc warto było tam być, nie tylko po to, by obejrzeć znakomity film i spotkać jego twórcę, ale i po to, by skonstatować, że grupa ludzi przejawiająca niezdolność czy niechęć kojarzenia związków między faktami, między tym co było, tym co jest i co być powinno, stanowiła marginalną, choć dość hałaśliwą mniejszość widowni. (Eh, może i społeczeństwa!). Pouczające było nie tylko to, co mówił autor, ale i ów przegląd sofizmatów i banałów, jakimi posługiwali się jego adwersarze, ukazujący pustkę myślową owych ludzi „chcących spokoju”. Budujące z kolei jest to, że młodsza część widowni otwarcie wyrażała zainteresowanie tym, jak było naprawdę i co naprawdę zawierają pchane na bilbordy garnitury.

Na koniec dodam osobistą refleksję emigranta, że spotkanie z Zarębskim przypomniało i uświadomiło mi na nowo, że my – emigracja – to też Polska. I jako tacy wcale nie musimy być wersją jej wersją ‘light’. Przeciwnie, można i trzeba nawiązać do hardkorowców z XIX wieku i początku ubiegłego stulecia.

PS.Jeszcze raz pragniemy podziękować sponsorowi imprezy firmie Aren'Art Forever