Akcja „Burza” i Powstanie Warszawskie po sześćdziesięciu siedmiu latach

Czy dzisiaj z perspektywy owych sześćdziesięciu siedmiu lat możemy w pełni ocenić znaczenie tych wydarzeń dla historii Polski?

Jest to pytanie, które niestety nie może uzyskać satysfakcjonującej odpowiedzi choćby z uwagi na niemożliwość uzyskania dostępu do dokumentów nie tylko sowieckich, ale i brytyjskich. Ponadto spór polityczny wokół tego, co się stało w 1944 roku do dnia dzisiejszego nie wygasł mimo upływu tylu lat. O ile opór Polski przeciwko agresji niemieckiej w 1939 roku nie budzi wątpliwości nawet w świetle objawów oczywistej zdrady za strony naszych sojuszników i sygnalizowanych już przed wojną dowodów ich małej wiarygodności, jak choćby francuskie próby wykręcania się od zobowiązań, brytyjski machiavelizm w postaci tajnego protokółu ograniczającego pojęcie agresora wyłącznie do Niemiec i wreszcie katastrofalne w skutkach wymuszenie cofnięcia powszechnej mobilizacji, o tyle postawa rządu i władz krajowych w 1944 roku budzi ciągle kontrowersje.

Zacznijmy od faktów. Rząd polski stał na stanowisku całości terytorialnej przedwojennej Polski, było to w świetle prawa międzynarodowego, a szczególnie dwóch traktatów zawartych z Sowietami, tj Traktatu Ryskiego i paktu o nieagresji z 1932 roku, jedyne stanowisko, jakie formalnie mógł zająć. Postawę tę osłabiała treść umowy Sikorski – Majski zawartej w 1941 roku, która zostawiła Sowietom otwartą furtkę, ale ponieważ umowa ta nie dotyczyła imiennie sprawy granic ostatecznie można było ją pominąć. Sikorski uznał za niemożliwe zapytanie Stalina w rozmowie, w której padła propozycja rewizji granic, o co konkretnie chodzi. Taka informacja udzielona w 1941 roku mogła służyć, jako argument w późniejszych rozmowach, ale stało się jak się stało i zapewne nigdy nie dowiemy się jak rosły sowieckie apetyty w miarę odnoszonych sukcesów. Oczywiście wszystkie te dywagacje osadzone są w kontekście przyjętych z dobrą wiarą stosunków między dwoma suwerennymi państwami. Jednakże wystarczyło półtora roku i zwycięstwo stalingradzkie, ażeby stosunek sowiecki do sprawy polskiej powrócił na normalne tory zamiarów niezrealizowanych w 1920 roku na skutek klęski w wojnie z Polską. Jedyną szansą dla postawienia zapory przeciw tym zamiarom było dokonanie inwazji południowej Europy w 1943 roku nie we Włoszech, gdzie pomoc włoska okazała się iluzją, ale na Bałkanach. I tak zresztą inwazja włoska utknęła do końca wojny na przedgórzu alpejskim nie przynosząc żadnych strategicznych korzyści. Na Bałkanach natomiast dawała możliwość wkroczenia do Europy Środkowej przy znacznie szerszym froncie i uzyskania wydajniejszej pomocy ze strony Grecji, Albanii, Jugosławii i Polski z możliwością włączenia Rumunii. Niedostatki sieci kolejowej przemawiały na korzyść aliantów posiadających kolosalną przewagę w transporcie samochodowym. Niestety Amerykanie, którzy decydowali o poczynaniach alianckich najwyraźniej preferowali interesy sowieckie i wpakowali się w but włoski, najłatwiejszy do obrony na wąskim froncie i zapłacili za to hekatombą ofiar pod Monte Cassino.

Utraciwszy nadzieję na wyzwolenie przy pomocy aliantów zachodnich można było dokonać desperackiej próby dogadania się ze Stalinem, co zresztą niczego nie gwarantowało, gdyż przekonali się o tym na własnej skórze Benesz i Massaryk. Ponadto wymagałoby to akceptacji sowieckiego stanowiska w sprawie Katynia, a tego nie mógłby zrobić żaden Polak bez utraty nie tylko honoru, ale choćby minimum przyzwoitości.

Armia Czerwona przekroczyła granicę polsko sowiecką już u schyłku 1943 roku, ale pierwsze miasto powiatowe na Wołyniu -Sarny zostały zajęte 12 stycznia, a Łuck 5 lutego 1944 roku. Pierwsze kroki sowieckie rozpoczęły się od aresztowań polskich przedstawicieli, co nie było niespodzianką w świetle sygnalizowanych już od roku 1942 sowieckich działań w stosunku do polskich oddziałów zbrojnych i ludności cywilnej na obszarze operacji sowieckiej partyzantki, a szczególnie oddziałów zrzutowych sowieckiej armii. Z autopsji mogę stwierdzić, że na terenie rejonu Suraża nad Narwią w okolicy zamieszkałej wyłącznie przez ludność polską podjęliśmy wraz ze zrzutem sowieckim rozkazy dowództwa partyzanckiego na Białorusi o potrzebie likwidacji polskich oddziałów partyzanckich, rozstrzeliwania oficerów i wcielania do sowieckiej partyzantki szeregowych żołnierzy. Takie informacje docierały do KG AK z innych terenów przez cały 1943 rok.

Wraz z zerwaniem stosunków dyplomatycznych z Polską w kwietniu 1943 ujawnione zostały władze ZPP, jako wyraźna powtórka rządu z „plebanii w Wyszkowie”. Ze względu jednak na fakt, że z tamtego komitetu nikt za sprawą losu lub Stalina nie został żywy, w komitecie Wandy Wasilewskiej zaistniały nowe figury z ocalałych z pogromu członków KPP, lub zwykłych agentów NKWD. Nie było to żadne zaskoczenie, traktowanie Polski, jako potencjalnej 17 republiki było kontynuacją linii przyjętej na samym początku istnienia Rosji sowieckiej.

Teheran zatwierdził pełne prawo Stalina do decydowania o losach Polski i innych krajów środkowej Europy. Z tego wszystkiego wynikał tylko jeden nieodparty wniosek, a mianowicie, że jeżeli alianci zachodni w sytuacji jeszcze ciągle wielkiej zależności sowieckiej od dostaw zachodnich oddali Stalinowi pełnię gestii w stosunku do środkowej Europy to w miarę postępujących sukcesów wojennych jego apetyt będzie rósł. Oczywiście obowiązkiem rządu polskiego było dopominanie się o nasze prawa, ale szanse na ich realizację malały z każdym dniem.

W tych okolicznościach należało przemyśleć dotychczasową politykę pełnego zaufania do aliantów. Przejście do obozu niemieckiego nie wchodziło w rachubę, szukanie ściślejszych związków z krajami zagrożonymi natrafiało na trudności, jak choćby z Czechosłowacją, a ponadto nie dawało praktycznie żadnych szans. „Finlandyzacja” Polski nie mogła być zrealizowana ze względu na kluczową pozycję geopolityczną. Stalin w tym względzie nie stwarzał żadnych złudzeń, Polska ma być rządzona przez taki rząd, który on sam uzna za godny zaufania.

Rząd polski przyjął taktykę lojalnego działania na rzecz wspólnoty alianckiej mimo jej oczywistej wiarołomności. Postanowiono zmaksymalizować nasz udział w wojnie licząc na uwzględnienie tego wkładu w czasie rokowań pokojowych. Tymczasem rzeczywistość wskazywała na wyraźne zagrożenie nie tylko granic, ale i suwerennego bytu narodowego.

Ogromny wysiłek na tworzenie i walkę naszych sił zbrojnych na zachodzie okazał się mniej owocny niż wojsko polskie z czasów napoleońskich, które otrzymało szansę, mimo że było we wrogim obozie, powrotu do kraju pod własnymi sztandarami i własnym dowództwem.

Złudzeniami okazały się także rachuby na rychły konflikt aliancko rosyjski i przydatność naszego wojska, które tak gorliwie rozbudowywał Anders już po zakończeniu działań wojennych. W tym względzie ani Churchill, ani Roosevelt nie pozostawiali cienia wątpliwości.

Wydawało się, że nie ma żadnych realnych nadziei poza liczeniem na cud. Była jednak, może niewielka, ale przynajmniej do praktycznego sprawdzenia szansa. Polegała ona na stworzeniu własnymi siłami miejsca na terenie kraju gdzie jeszcze przed wkroczeniem sowieckiej armii mógłby się ulokować polski suwerenny rząd. Oczywiście takie miejsca zaistniały czy to na wileńszczyźnie, Wołyniu, czy w górach Świętokrzyskich. Niestety były to miejsca za mało reprezentatywne dla przedstawienia całemu światu naszej niezależności. Tito wprawdzie nie zdobył Belgradu, ale przede wszystkim był traktowany przez Stalina, jako jeszcze swój, a po wtóre jednak miał w swoim ręku znaczny obszar Jugosławii. W Polsce takim miejscem mogła być tylko Warszawa. Wszystkie nasze wysiłki na zademonstrowanie w czasie „Burzy” naszej suwerenności przeszły bez echa w świecie. Wilno zajęte przy znacznym udziale wileńskiego i nowogródzkiego zgrupowania AK przyjęło sowiecką armię powodzią biało czerwonych flag i całą polską administracją, a mimo to w sowieckiej prasie nawet polskojęzycznej ukazały się wzmianki o „wyzwoleniu” miasta przez armię sowiecką przy udziale sowieckiej partyzantki. Świat nie dowiedział się prawdy za sprawą anglosaskiej cenzury.

Podobnie sprawa wyglądała w odniesieniu do Lwowa, Białegostoku, Lublina i innych miast gdzie przedstawiciele polskich władz byli natychmiast aresztowaniu, a oddziały AK niszczone.

Oczywiście, że w stosunku do Warszawy można było spodziewać się podobnego działania sowieckiego, jednakże tego nie dałoby się ukryć przed światem i można było spodziewać się próby rozwiązania zaistniałego dla Sowietów niewątpliwego problemu za pomocą negocjacji.

Była to szansa, której nie wolno było ani lekceważyć, ani pominąć, jednakże dla jej zrealizowania trzeba było poczynić określone wysiłki. Czy zostało to zrobione?

Rozkaz o wszczęciu akcji „Burza”, która miała zastąpić przewidywane poprzednio powszechne powstanie w przypadku załamania się armii niemieckiej, został wydany 20 listopada 1943 roku. Było to już przeszło pół roku po sprawie katyńskiej i intencje sowieckie były klarowne, zwracał na to uwagę generał Sosnkowski w swojej korespondencji z krajem. Były to jednak potwierdzenia oceny sytuacji doskonale w kraju znanej. Nie mniej ani w pierwszym rozkazie dotyczącym „Burzy” ani w następnych nie sprecyzowano ostatecznego celu, do jakiego miała zmierzać ta akcja, poza demonstracją naszej suwerenności na terenie poszczególnych okręgów. Warszawa nie została wyróżniona żadnym specjalnym rozkazem.

Należy nadmienić, że jeszcze na początku 1943 roku planowanie operacji AK zasadzało się na założeniu przypominającym końcową fazę I Wojny Światowej, czyli pozostawania Niemców na wschodzie przy klęsce na zachodzie Europy. Pamiętam, że taką ocenę sytuacji przywiózł z KG AK szef BiP’u naszego Okręgu Białystok „Oskar” - Władysław Bruliński. Nierealność tego założenia była oczywista w świetle niemieckiej klęski pod Stalingradem i stanowiska aliantów a szczególnie Roosevelta stawiających na Sowiety.

Przebieg „Burzy”
Pierwszy wziął udział w „Burzy” okręg wołyński, który niezależnie od walk obronnych przeciwko UPA podjął otwartą walkę z wielkimi niemieckimi jednostkami wojskowymi jak dywizja SS „Viking”. Jednostki skoncentrowane w 27 DP AK stanowiły część sił, ale poza koncentracją znajdowały się liczne jednostki samoobrony, które uratowały wielu Polaków od bestialskich mordów. Próby współdziałania militarnego z Sowietami zakończyły się ich zdradą na polu bitwy i ostatecznym zniszczeniem 27 DP na Polesiu i na niekwestionowanych przez Sowiety ziemiach polskich na lubelszczyźnie. Wbrew doświadczeniom wołyńskim kontynuowano „Burzę” na Polesiu, nowogródczyźnie i wileńszczyźnie, a także z nieco mniejszym natężeniem w okręgach tarnopolskim, stanisławowskim i lwowskim. Wszędzie z tym samym skutkiem. Ogromny wysiłek i poniesione ofiary nie zmieniły na jotę postawy sowieckiej ani też nie wpłynęły na jakąkolwiek reakcję aliantów zachodnich.

Sprawa ma oczywiście wiele aspektów jak chociażby taki jak powinność żołnierska walki z wrogiem, pragnienie zdobycia wolności własnym działaniem zbrojnym itd. Faktem jest jednak pełna świadomość przynajmniej kierownictwa wojskowego, co do konsekwencji tej akcji. Sowieckie postępowanie nie zmieniło się po wejściu na tereny, które oni sami uznawali za bezspornie polskie. Dowodów na to dostarczył przebieg „Burzy” w okręgach lubelskim, białostockim i podokręgu rzeszowskim. Wszędzie scenariusz był ten sam, władze aresztowane, jednostki AK likwidowane do eksterminacji fizycznej włącznie. I oczywiście żadnej reakcji sojuszników. W ten sposób wysiłek zbrojny i ofiarność żołnierzy nie mogły być wykorzystane na rzecz tworzenia zrębów niepodległego państwa polskiego na zajmowanych terytoriach. Rozmiary tego czynu to blisko 50 tysięcy uzbrojonych żołnierzy biorących udział w walkach z Niemcami. Wprawdzie to niewiele ponad 10 % stanu nominalnego AK, ale „Burza” nie objęła całego terytorium Polski, a także nie została przeprowadzona pełna mobilizacja dyspozycyjnych sił.

Warszawa
Miasto Warszawa miało być wyłączone z działań „Burzy”, przewidziano nawet wycofanie w pełni uzbrojonych, wyszkolonych i częściowo skoszarowanych jednostek dyspozycyjnych KG i Kedywu. Jak wynika z dokumentów KG AK decyzja o podjęciu bezpośredniej walki w Warszawie zapadła dopiero 21 lipca, a więc w trakcie nasilenia odwrotu i objawów chaosu w armii niemieckiej. Decyzja ta uzyskała pełne poparcie „Stena” premiera Stanisława Mikołajczyka, który widział w tym argument w rozmowach moskiewskich na odrzucenie sowieckiej tezy o bezczynności AK. Wygląda na to, że Mikołajczyk nie dostrzegał rzeczywistych zamiarów sowieckich i wdał się w poniżający dla reprezentanta suwerennego państwa dyskurs na temat sowieckiej oceny polskiej postawy w walce z Niemcami. Zabiegi o przychylność Stalina przesłoniły prawdziwy obraz stanu rzeczy. Mikołajczyk z pozoru realista polityczny żywił się tak samo złudzeniami jak i ci, którzy wierzyli w dobrą wolę Anglosasów.

Stała się rzecz najgorsza z możliwych, podjęcie najważniejszej w całej wojnie decyzji zostało dokonane w warunkach absolutnej improwizacji. A przecież „powstanie powszechne” cel działania, a nawet istnienia AK było przygotowywane przez cały czas od zakończenia kampanii wrześniowej. Zaistniały pewne zdarzenia w rodzaju ogłoszenia przymusowego poboru 100 tysięcy ludzi do kopania okopów, lub nawoływania polskojęzycznej sowieckiej radiostacji do powstania „ludu Warszawy”, bo wolność z ręki armii sowieckiej tuż, tuż. Wszystko to jednak dla zorganizowanej i zdyscyplinowanej AK nie mogło stanowić przeszkody w wykonywaniu każdego rozkazu dowództwa.

Sięgając do własnych wspomnień ze zdziwieniem wysłuchałem wypowiedzi na ten temat Bora Komorowskiego, z którym rozmawiałem między innymi i na ten temat w latach pięćdziesiątych w Londynie. Wyraził on przekonanie, że gdyby nie wydał rozkazu o powstaniu to powstanie wywołaliby komuniści. To, co byli zdolni wywołać komuniści to najwyżej niewielki sabotaż, zresztą w czasie powstania AL. ujawniła swoje siły sprowadzające się do kilku plutonów. Trzeba, bowiem pamiętać, że „bitwa o Warszawę” podjęta 1 sierpnia 1944 roku była zaplanowaną akcją wojskową, a nie spontanicznym zrywem mieszkańców. Tym się różniło to powstanie od powstania kościuszkowskiego, czy listopadowego. Dowodzący powstaniem miał pełną gestię i mógł podjąć każdy rozkaz z nakazem opuszczenia miasta przez podległe mu oddziały AK włącznie. Niepodporządkowane AK jednostki zbrojne, a nie było ich w tym czasie wiele, nie miały praktycznie żadnego znaczenia militarnego. Również ludność cywilna Warszawy, która wykazała wielkie poświęcenie i entuzjazm dla sprawy powstańczej charakteryzowała się poczuciem odpowiedzialności i dyscypliny.

Cele powstania warszawskiego
Nagła zmiana założeń „Burzy” przez podjęcie decyzji o walce w mieście dla jego wyzwolenia odbiła się najwidoczniej na możliwości odpowiednio precyzyjnego i głęboko przemyślanego sformułowania celów tej walki. Ogólnym celem było oswobodzenie miasta własnymi siłami i powitanie, jako gospodarze wkraczającej armii sowieckiej. Miało to przynieść w rezultacie argument polityczny w konflikcie sowiecko polskim.

Takie założenie celu stawiało zadanie stworzenie miasta otwartego na przyjęcie wojsk sowieckich. Ze względu na specyfikę położenia Warszawy odznaczało to konieczność zdobycia i utrzymania mostów na Wiśle. Pomijając stopień trudności realizacji tego zadania, jego konsekwencje w przypadku powodzenia nie trudne były do przewidzenia. Opanowanie mostów mogło być błyskawicznie wykorzystane przez sowieckie szybkie jednostki i zanim świat o czymkolwiek by się dowiedział poszedłby komunikat Kremla o zdobyciu Warszawy przez armię sowiecką. Ujawniające się władze polskie zostałyby aresztowane, a dostarczony z Lublina świeżo powołany PKWN, natychmiast mógłby zostać przeorganizowany w rząd i sprawa byłaby załatwiona. Warszawski korpus AK podzieliłby los wileńskiego, wołyńskiego i innych. Efektem takiego rozwiązania byłaby możliwość ocalenia miasta, lub przynajmniej zmniejszenia strat, ale nie utrzymania go w polskich rękach.

Tymczasem podstawowym celem podjęcia walki o opanowanie miasta było stworzenie wolnej stolicy dla legalnego i reprezentującego naród rządu polskiego. Stąd też znacznie ważniejsze od opanowania mostów i otwarcia miasta było stworzenie odpowiedniej przestrzeni dla możliwości ściągnięcia do Warszawy władz państwowych. Tego nie dałoby się zrobić „ na 12 godzin przed wkroczeniem Sowietów” jak to przewidywano w założeniach powstania. Wymagałoby to kilku dni posiadania miasta w rękach polskich. Wraz z rządem musiałyby przybyć akredytowane przedstawicielstwa najważniejszych sojuszników oraz prasa i radio.

Żeby taki cel zrealizować główny kierunek uderzenia powstańczego musiałby pójść na opanowanie odpowiedniego obszaru miasta i któregoś z lotnisk. Dopiero po zainstalowaniu się w Warszawie polskiego rządu i wysłaniu w świat odpowiednich komunikatów można byłoby przystąpić do otworzenia drogi dla wojsk sowieckich.

Rachunek sił
Zrealizowanie tak postawionego celu wymagało relatywnie mniejszych sił aniżeli otwieranie drogi dla Sowietów. Nie mniej siły te powinny być maksymalnie zmobilizowane.

Ordre de bataille Okręgu Warszawskiego AK wykazuje stan osobowy jednostek wojskowych w liczbie blisko 50 tysięcy żołnierzy. Z tego w jednostkach wyszkolonych i w pełni uzbrojonych nie więcej niż 4 tysiące. To zaledwie 8%. Skąd taka proporcja? Po pierwsze stan zasobów broni był zatrważająco niski. Zaledwie około 2 tysięcy sztuk broni długiej i maszynowej, niemal całkowity brak broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej, szczupłe zasoby amunicji i granatów. Tylko 20 % broni pochodziło z 39 roku, a przecież Warszawy broniła wówczas stutysięczna armia i gdyby, co piąty karabin został skutecznie przechowany to wyposażenie powstańców wyglądałoby zupełnie inaczej. Uzbrojenie naszych oddziałów na Kresach Wschodnich pochodziło w głównej mierze z przechowanej broni sowieckiej z 41 roku. Istniały wszelkie warunki na znacznie większe możliwości przechowania broni nie tylko w skrytkach prywatnych, ale na przykład przez wykorzystanie kanałów warszawskich i patriotycznego nastawienia kanalarzy. Zresztą wykorzystanie kanałów w czasie powstania nie było wynikiem poprzedniego rozpoznania i planowania. Zaledwie jedna trzecia zasobów broni pochodziła ze zrzutów, a przecież od początku roku 1943 można było przewidzieć, że walka o Polskę będzie się toczyć na ziemiach polskich a nie na zachodzie. Polska nigdy nie mogła liczyć na taką liczbę zrzutów jak Francja, ale w interesie polskiego rządu leżało zwiększenie zrzutów choćby kosztem wyposażenia własnych jednostek na zachodzie.

Zresztą i tak znakomita większość broni zrzutowej poszła poza Warszawę. Przy większym zaopatrzeniu kraju w dolary można było znacznie zwiększyć zakupy broni, szczególnie od Węgrów, Włochów, Hiszpanów i innych, ale i sami Niemcy nie stronili od handlu bronią. Również zdobywanie broni siłą lub „fortelem” jakby powiedział pan Zagłoba mogło przynieść większe rezultaty przy nasileniu tego typu akcji kosztem sabotażu na rzecz armii sowieckiej, który zresztą nigdy z tamtej strony nie tylko, że nie uzyskał uznania, ale wręcz był negowany.

Okręgi, które przeprowadziły najskuteczniejszą mobilizację sił w czasie „Burzy” miały swoje oparcie w silnym ruchu partyzanckim jak na wileńszczyźnie, nowogródczyźnie, kielecczyźnie i ma Wołyniu. Mazowsze nie miało tak dobrych warunków jak niektóre z wymienionych okręgów z wyjątkiem puszczy kampinoskiej. Dość późno zostało to dostrzeżone i taki ośrodek partyzancki w Kampinosie powstał, ale jego rozmiary, a szczególnie nieszczęśliwe dowództwo majora „Okonia” spowodowały, że nie odegrał właściwej roli. Znaczenie tego ośrodka powiększyło przyjście aż z nowogródczyzny zgrupowania „Góry” – „Doliny” Adolfa Pilcha, którego stan uzbrojenia i wyposażenia był nieporównywalny z miejscowym. Stworzenie bazy szkoleniowej i dyspozycyjnej dla komendy okręgu było czymś nieodzownym. Niestety takie możliwości nie zostały wykorzystane, stracono też możliwość odbierania zrzutów w tym terenie, który po opanowaniu lotnisk we Włoszech znajdował się w zasięgu alianckiego lotnictwa.

Działania
Jeżeli głównym celem powstania było stworzenie przestrzeni dla zorganizowania ośrodka niepodległego państwa polskiego, to kierunek uderzeń powstańczych powinien ten cel uwzględniać. Tymczasem najlepsze siły powstańcze zgrupowanie „Radosława” zostały użyte do blokowania dostępu do komunikacji z prawym brzegiem Wisły. Przyniosło to wielkie straty zarówno w wojsku jak i w ludności cywilnej. Mając z racji słabych sił ograniczone możliwości manewru należało skupić się na uzyskaniu możliwie najniższym kosztem jak największego obszaru. Rysowały się dwie możliwości: na południu Mokotów z lotniskiem, na północy Żoliborz z Kampinosem. Oba te tereny dawały dostateczną możliwość przestrzenną dla zapewnienia nie tylko zrzutów, ale również lądowań, co byłoby konieczne dla przyjęcia władz polskich.

W miarę możliwości należało unikać konfrontacji z niemieckimi jednostkami frontowymi, a to było nieuchronne w przypadku walki o przeprawy. Walka o połączenie całej Warszawy mogła być podjęta po odpowiednim okrzepnięciu i wzmocnieniu własnych sił. Pomoc sowiecka byłaby bardzo wskazana, ale na nią liczyć nie można było. Trzeba było dążyć do umożliwienia większej ilości skutecznych zrzutów, a nie tak jak amerykańskie we wrześniu 44 roku, lub też lądowań z zaopatrzeniem. Pomoc innych okręgów, którą dramatycznie nakazał „Bór” nie mogła odegrać poważniejszej roli z racji odcięcia Warszawy od reszty kraju wojskami frontowymi, natomiast przy zapewnieniu lotniska można było liczyć na przybycie przynajmniej brygady spadochronowej. Problem jednak nie leżał w sile żywej. Warszawa w chwili wybuchu powstania liczyła około miliona mieszkańców, z tej ilości można było uzbroić choćby co dziesiątego, czyli około 100 tysięcy. Taka armia mogła już w warunkach 44 roku bronić skutecznie miasta. Niemcy szczególnie w pierwszym okresie nie rozporządzali większymi siłami. Ich liczebność nie przekraczała nigdy 40 tysięcy i poza jednostkami frontowymi nie reprezentowały one wysokich kwalifikacji bojowych. W grę wchodził także czynnik możliwości neutralizacji Wehrmachtu coś w rodzaju niepisanego porozumienia, jakie zawarł z Besselerem Piłsudski w 1918 roku. Warunki były inne, ale też i interesy dowództwa Wehrmachtu szczególnie w grupie armii „Środek” były różne od interesów Himmlera w odniesieniu do Warszawy.

Termin wybuchu powstania
Budzi ciągle dyskusje, za wcześnie, czy za późno. Nie wchodząc w dywagacje polityczne należy stwierdzić, że z punktu widzenia celu działania, powstanie zostało opóźnione, a to dlatego że nie wykorzystano paniki, jaka powstała wśród Niemców już 20 lipca. Wykorzystanie powszechnego zamieszania, braku przygotowań obronnych i nie przybycia odwodów dawało znacznie większą szansę powodzenia niż data 1 sierpnia. Dowództwo powstania musiało mieć pełną gwarancję, że na zdobyty i przygotowany teren przybędzie rząd, który zrobi wszystko co możliwe, ażeby miasto zostało utrzymane w polskich rękach. W przeciwnym przypadku powstanie traciło zasadniczy sens. Oczywiście pozostałaby walka o ocalenie miasta i ułatwienie uzyskanie przyczółka, ale to już zupełnie inna sprawa budząca zresztą następne wątpliwości.

Akcja „Burza” i Powstanie Warszawskie to największe wydarzenia polskiej wojny począwszy od kampanii wrześniowej. Ich celem było utrzymanie niepodległości. Niestety nie powiodło się to, możliwe że nawet przy sukcesie powstania tego celu nie udałoby się zrealizować, ale zostałaby stworzona szansa i fakty, których nie dałoby się pominąć.

Można sobie wyobrazić scenariusz czechosłowacki, w którym urzędujący w Warszawie rząd Mikołajczyka byłby namawiany przez Moskwę do włączenia doń swoich agentów z Lublina. Musieliby oni do tego rządu wnieść jakieś wiano, choćby w postaci Lwowa, co do którego były wątpliwości. Można było też zyskać na czasie dla zagospodarowania kraju, a nie realizowania stalinowskich planów. Niezależnie zatem od dalszego biegu wypadków posiadanie własnego ośrodka niepodległego państwa było koniecznością i tylko ten cel powinien był przesądzać o podjęciu walki o Warszawę.

Historia Vitae Magistra est, co dla pokolenia przełomu wieków z tych rozważań?
Otóż analogie są wprawdzie niebezpieczne, ale zawsze nieodparcie się nasuwają. W chwili upadku komunizmu w Polsce też był potrzebny ośrodek niepodległego państwa polskiego i była nawet szansa na jego stworzenie. Nie na darmo przez tyle lat istniał rząd na uchodźstwie, podziemne organizacje niepodległościowe w kraju, a przede wszystkim wielomilionowy ruch „Solidarności” dążący nawet wbrew oświadczeniom swoich przywódców do odzyskania niepodległości. I jak się okazało wszystko to zostało zignorowane przez twórców „III Rzeczypospolitej”. Jak to się stało, że rola ostatniego prezydenta emigracyjnego została sprowadzona do rangi kustosza insygniów, organizacje niepodległościowe, niezależne partie polityczne i stowarzyszenia mające swe korzenie i swój dorobek w niepodległym bycie państwowym zostały pozbawione możliwości działania?

Funkcjonują tylko ci, którzy jak w „Arturze Ui” Brechta wpisali się w określoną konwencję i grę pozorów. Skutki tego stanu każdy widzi i nie wymagają komentarza, jednak nie jest on wieczny i znajduje się w stanie oczywistego upadku. Czy jednak tym razem powstanie ośrodek rzeczywiście niepodległego państwa będzie zależało od zdolności oceny sytuacji i wyobraźni u ludzi odpowiedzialnych politycznie i moralnie za los narodu i państwa, czego zabrakło niestety i w roku 1944 i 1989.