Staszek z Podkarpacia - jeden z 96...

Zawsze związany z Kościołem, w naturalny sposób, gdy kształtowały się katolicko-niepodległościowe elity kraju, został w 1991 roku posłem Wyborczej Akcji Katolickiej. Nie był w Sejmie ani I ani też później III kadencji szermierzem słowa, mistrzem filipiki - takich było wtedy wielu, ale zajął się żmudnym procesem legislacji - tutaj prawica nie miała bynajmniej niewyczerpanych kadr. Był dobrym mówcą, ale wolał mniej efektowną, choć niezbędną rolę rzeczywistego twórcy prawa.

 

Staszek Zając - bo o nim piszę - był politykiem solidnym, uczciwym, poważnym. Był wierny swojemu Jasłu i Podkarpaciu. Ale przede wszystkim był wierny Wierze Ojców i własnemu Narodowi, choć mówił o tym znacznie rzadziej niż różni złotouści oratorzy, którzy potem przeszli na "ciemną stronę mocy", by użyć słów Tolkiena. Mógłby chyba o sobie powtórzyć słowami Jana Kasprowicza: "Rzadko na moich wargach - Niech dziś to warga ma wyzna - Jawi się krwią przepojony - Najdroższy wyraz: Ojczyzna".  

 

Stasiu był tym samym człowiekiem, gdy wygrywał wybory ze świetnymi wynikami w 1991 i 1997 roku, ale i gdy przegrywał je w 1993 i 2001 roku, choć nie dlatego, że wówczas miał małe poparcie, lecz dlatego, że nasze formacje polityczne nie przekraczały progu dla koalicji - 8%. Nie dawano mu większych szans, gdy w prawdziwych, rzetelnych prawyborach zorganizowanych przez Akcję Wyborczą "Solidarność" w 1997 roku wystartował na funkcję wicemarszałka Sejmu i te wybory wyraźnie wygrał. Potem poważna choroba, równie poważna operacja i wytrwały powrót do zdrowia i działalności publicznej. Kanclerz Adenauer w Niemczech wygrał wybory na funkcję kanclerza jednym głosem, a Staszek Zając wybory na Prezesa ZChN… dwoma, minimalnie pokonując Mariana Piłkę. Wkrótce po porażce Marian z całym środowiskiem przeszedł do PiS, a Stanisław pozostał w AWS. Dziś od trzech lat Piłki nie ma w PiS-ie, a Staszek poległ na posterunku jako senator Prawa i Sprawiedliwości. Był bardzo ciepłym, rodzinnym człowiekiem. Zostawił żonę Alicję i dwoje dorosłych dzieci. Staszek w polityce bywał - śmieliśmy się często - przebiegły jak lis, wolał ciche, polityczne skuteczne negocjacje niż spektakularne, ale przeciwskuteczne bicie w tarabany.  

 

Pomagał ludziom. Miał spore poczucie humoru, często bywał inteligentnie ironiczny. Trzy lata temu wybrany na posła PiS, po roku namówiony przez Kaczyńskiego i przyjaciół, porzucił bezpieczny fotel poselski i stanął w szranki wyborcze, walcząc o mandat po nagle zmarłym senatorze PiS, naszym sympatycznym koledze Andrzeju T. Mazurkiewiczu. Wygrał je cuglach, bezapelacyjnie, ze świetnym rezultatem, pokonując o parę długości kandydata PO i Marka Jurka. W senacie stanął na czele Komisji Obrony. To w dużym stopniu dlatego stał się członkiem delegacji polskiej na uroczystości w Katyniu. I to był ostatni lot Staszka.

 

Stanisław Zając - solidny człowiek, porządny polityk, dobry patriota. Niby nie ma ludzi niezastąpionych, ale Staszka zastąpić będzie strasznie, strasznie trudno. Śpij, Staszku, w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni Tobie…

Droga Staszka zakończyła się trzy dni temu pod Katyniem. Prawnicy potrafią kręcić jak nikt inny, ale Stanisław szedł drogą prostą. W stanie wojennym młody adwokat bronił w zasadzie za darmo represjonowanych ludzi "Solidarności". Wtedy tłumu adwokatów chętnych do takiej obrony nie było - przynajmniej nie na Podkarpaciu.