Prezydent z "polskiego Londynu"

 

 

Dom na 32, Anson Road w Północnym Londynie. Pierwszy raz byłem w tym domu 22 lata temu (wiosna 1988 r.). I pewnie nie będę już nigdy więcej. Nie będę, bo nie ma już jego gospodarza. Chyba, żeby pokłonić się wdowie po gospodarzu. Karolina i Ryszard Kaczorowscy. Gdy go poznawałem nie był jeszcze Prezydentem RP, ani tym bardziej ostatnim Prezydentem na Uchodźstwie. Był ministrem ds. kraju w rządzie - jak się później okazało - ostatniego premiera emigracyjnego rządu, Edwarda Szczepanika. Harcerz, a potem szef Związku Harcerstwa Polskiego na Obczyźnie. Ojciec dwóch córek. Dobry mąż. Człowiek religijny, ale też umiejący cieszyć się życiem.

 

Pamiętam moje rozmowy z nim - w domu harcmistrza Kaczorowskiego, a także w siedzibie rządu i Prezydenta RP, w budynku przy 43, Eaton Place w centrum Londynu. To był taki pogodny człowiek. Niemal zawsze uśmiechnięty, skłonny do żartu. Nosił w sobie majestat Rzeczypospolitej i lekko i godnie. Miał to, co cechuje ludzi dużego formatu: szacunek dla zwykłego, przeciętnego, prostego człowieka. Żył poza Polską - ale z Polską w sercu i dla Polski.

 

Sporo przeżył. Ten młody chłopak, białostocki harcerz, aresztowany przez NKWD, skazany i zesłany - ale przecież mimo to zachował pogodę ducha. A może właśnie dlatego ją zachował, że potrafił radować się każdą chwilą darowanego mu na nowo (kara śmierci!), przez Bożą Opatrzność, życia. Opowiadał o Sowietach bez nienawiści, bez złości, z godnością ludzi II Rzeczypospolitej. Potrafił być gawędziarzem, ale był też człowiekiem konkretu i dobrym organizatorem.

 

Jego żona Karolina zwracała się do mnie per "Druhu". Właśnie tak, ani per "pan", ani po imieniu. "Druh to, druh tamto". Zawsze wypytywała, Pan Prezydent też, o moich synów, zresztą poznali ich, a młodszy syn Bartek 6 lat temu gościł wraz ze mną w domu przy 32, Anson Road. Pani Karolina - wysoka, elegancka brunetka - miała swoje zdanie i bywała bardzo kategoryczna. Dla niej białe było białe, a czarne - czarne. I dobrze.  

 

Ryszard Kaczorowski nie był filozofem polityki, ani - Bogu dzięki - tzw. intelektualistą. Był harcerzem, polskim patriotą, wiernym do końca Rzeczpospolitej. Był dżentelmenem. Ten wysoki, postawny mężczyzna zawsze chodził wyprostowany - nie schylał się także przed "okolicznościami" (jakby to ujął Cyprian Kamil Norwid) trudnego życia. Nie kazał prawdom, by za drzwiami stały - znowu mówiąc Norwidem. Dla tysięcy polskich samorządowców, którzy decydowali o nadaniu mu honorowego obywatelstwa swoich miast, był symbolem pokolenia II Rzeczpospolitej, pokolenia ludzi, którzy nie pytali, co Polska może im dać, ale codziennie stawiali sobie pytanie, co oni mogą dać Polsce. Pokolenia, które nie uczyło się o patriotyzmie w szkołach, bo nim po prostu oddychało. A po latach umiało przekazać go innym.

 

Tacy ludzie jak Ryszard Kaczorowski są drogowskazami na drodze służbie Ojczyźnie. A jednocześnie Pan Prezydent Ryszard Kaczorowski był po prostu przemiłym, uroczym, starszym panem z zasadami. Nie mówił o nich za dużo, on je praktykował. Był człowiekiem wielkiej kultury osobistej i wielkiej godności. Miał 91 lat, a cały czas znakomicie potrafił znajdować kontakt z młodymi ludźmi.

 

Zginął na posterunku. Zginął jak bohater, bo i żył po bohatersku. Zginął tak blisko Katynia - wcześniej wiele lat swojego życia poświęcając na to, by świat poznał prawdę o katyńskiej zbrodni. Był żołnierzem i zmarł żołnierską śmiercią.

 

Na zawsze zapamiętam jego uśmiech i ciepłe spojrzenie. Człowieka, który symbolizował wolną Rzeczpospolitą. Jestem dumny, że mogłem go znać i współorganizować jego pierwszą wizytę we Wrocławiu na początku lat 90. Bez niego Polska będzie uboższa. Żegnaj, Druhu Ryszardzie…

 

 

Dom na 32, Anson Road w Północnym Londynie. Pierwszy raz byłem w tym domu 22 lata temu (wiosna 1988 r.). I pewnie nie będę już nigdy więcej. Nie będę, bo nie ma już jego gospodarza. Chyba, żeby pokłonić się wdowie po gospodarzu. Karolina i Ryszard Kaczorowscy. Gdy go poznawałem nie był jeszcze Prezydentem RP, ani tym bardziej ostatnim Prezydentem na Uchodźstwie. Był ministrem ds. kraju w rządzie - jak się później okazało - ostatniego premiera emigracyjnego rządu, Edwarda Szczepanika. Harcerz, a potem szef Związku Harcerstwa Polskiego na Obczyźnie. Ojciec dwóch córek. Dobry mąż. Człowiek religijny, ale też umiejący cieszyć się życiem.