Prawybory w PO: krew się leje, moc truchleje

Następnie po ujawnieniu, że szef MSZ, zamiast pojechać na spotkanie ministrów spraw zagranicznych krajów UE w hiszpańskiej Cordobie, robił sobie kampanię w Katowicach, do pieca dorzucił kandydat Komorowski mówiąc, że kandydat najpierw powinien wykonywać swoje profesjonalne obowiązki, a dopiero potem brać udział w kampanii…

 

Sikorski oczywiście, zamiast zachować się jak Radosław zachował się jak Radek, a nawet RadSik, tłumacząc, że nie musiał tam być, bo były tam… żony szefów MSZ.

 

Nie przeszkadzało to jakoś ministrom spraw zagranicznych Niemiec, Francji, Hiszpanii, czy Szwecji.  Nie chce mi się wierzyć, że Sikorski wstydzi się własnej żony. Powinien zachować się jak mężczyzna, uderzyć się w piersi, przeprosić, pokajać się publicznie. Tymczasem idzie w zaparte pomniejszając wagę owego spotkania. Cóż, żenada goni zdziwienie.

 

Kandydat na kandydata Radzio zaliczył kolejną wtopę. Znając Radzia można się spodziewać, że nie ostatnią. A na szczęśliwego Komorowskiego, który nie mógł ukryć błysków radości w oczach komentując nieobecność rywala w Hiszpanii - aż przyjemnie było patrzeć. Nic tak bowiem nie cieszy kandydata PO na prezydenta jak kolejna "gleba" innego kandydata PO na prezydenta…

 

Prawybory trwają, krew się leje, słowa latają jak kamienie. To po prostu "polityka miłości" w praktyce.

Tam, gdzie toczą się prawybory, wióry lecą (w myśl zasady: gdzie polityczne drwa rąbią…). Dziś z samego rana minister kultury, Bogdan Zdrojewski, w Radiu Zet wziął na widelec kandydata Sikorskiego, mówiąc, że kandydat Sikorski "nas zaskakuje", jego spotkania są nieprzewidywalne i że "taki nie powinien być przyszły prezydent". Oczywiście wszystko w ramach nieatakowania się i walki fair…