Tusk o Mące, Schulz o "Lizbonie"

Ja się służbami specjalnymi nie zajmuję - z nadzieją na wzajemność - ale argument, że wice-Bondaryk nie złamał prawa można… o kant stołu potłuc, bo Ćwiąkalski ze Schetyną - i Czumą na dokładkę - też nie złamali, a wylecieli z hukiem. A więc nie o prawo tu chodzi, tylko o wiedzę, którą muszą mieć szefowie ABW, a w którą, po ich ewentualnej dymisji, mogliby ubogacić opinię publiczną.  

 

                                                                                         ***

 

Na ostatniej Conference of Presidents, czyli Konferencji Przewodniczących grup politycznych w Parlamencie Europejskim (odpowiednik marszałka sejmu, tyle że wieloosobowy, ale z podobną, mocną władzą) ku zaskoczeniu wszystkich szef grupy socjalistycznej i przyszły, od 1 stycznia 2012 roku Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Martin Schulz, skrytykował Traktat Lizboński! Znany dotąd jako gorący orędownik Traktatu Reformującego, który w swej nadgorliwości powiedział do prezydenta Kaczyńskiego, aby ten jak najszybciej ratyfikował ów traktat, polityk niemiecki tym razem nagle zmienił front, wprowadzając w osłupienie obecnych na sali liderów grup, zarówno euroentuzjastycznych, jak i eurorealistycznych oraz eurosceptycznych…

 

Schulzowi tymczasem nagle przypomniało się, że Traktat Lizboński ustanawia przewodniczącego Rady, czyli nieformalnego prezydenta Unii. Schulz oświadczył, że jeśli Tony Blair (spodziewany przewodniczący - "prezydent") będzie rozmawiał z Obamą ponad głowami Parlamentu Europejskiego, - to "niech to robi, ale nie w moim imieniu".

 

Jak widać nawet najgorętsi zwolennicy Traktatu Lizbońskiego w momencie, gdy staje się on faktem zaczynają mieć wątpliwości. Szkoda, że tak późno. Ale lepiej późno niż wcale.

 

Premier Tusk, specjalista od hazardu - o czym świadczy jego dzisiejsza konferencja prasowa - uznał, że z tej mąki będzie chleb i nie odwołał p. Jacka Mąki ze stanowiska wiceszefa ABW.