Oszukana Danka, czyli Murzyn zrobił swoje

Nie przekonują mnie wypowiedzi przedstawicieli partii Donalda Tuska, że "pani komisarz niczego nie obiecywano". Obiecywano, obiecywano - to akurat wiadomo, tak samo zresztą, jak i fakt, że nie robiły tego krasnoludki. Oszukać kobietę - głupia sprawa. Ale jak wiadomo polityka to taka dziedzina, w której zasady - dla niektórych - się nie liczą.

 

A swoją drogą rząd siedzi cicho w kwestii znacznie ważniejszej niż ta, kto będzie komisarzem. To milczenie dotyczy walki, a raczej: braku walki o funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej. Jest pięciu wiceszefów Komisji, a jeden, od 2004 roku, pochodzi zawsze z krajów "nowej Unii". Tym razem jest to Estończyk, bo rząd Belki zaniedbał, żeby tę funkcję otrzymała właśnie pani Huebner. Zdaje się, że dzisiaj ten sam grzech zaniedbania popełnia rząd PO-PSL. A tego naprawdę szkoda. Oczywiste jest przecież, że stanowisko wiceprzewodniczącego KE jest dużo ważniejsze niż przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Widać, że Tusk o tym nie wie. Gorzej, że w PO nie ma nikogo, kto by to premierowi uświadomił.

 

Warszawską eurodeputowaną z listy PO, Danutę Huebner, jej własna partia - Platforma Obywatelska - zrobiła w konia. Najpierw obiecywano jej złote góry - czytaj: pozostawienie na stanowisku komisarza na następne 5 lat. Byleby tylko zechciała wystartować z rządzącej partii i być jej lokomotywą w stolicy kraju. Danka wystartowała (jak u Stanisława Tyma: "Danka, musisz!"), zgarnęła kupę głosów i przyciągnęła - o co przecież chodziło PO - dwóch kolejnych działaczy tej partii do europarlamentu. Ale teraz Danka, jak Murzyn, zrobiła swoje i może odejść. A właściwe miękko wylądować, bo Parlament Europejski katorgą nie jest.