Róbmy swoje

Stara prawda spopularyzowana przez Wojciecha Młynarskiego, wypisz wymaluj, pasuje do obecnej sytuacji Polski. Rządzący nami z niewiadomego nadania, całe bataliony publicystów, nie mówiąc już mediach dnia powszedniego, zajmują się głównie naszymi stosunkami z zagranicą wędrując między Moskwą, Waszyngtonem, Brukselą i Berlinem. Największym zmartwieniem jest jak wypadniemy w różnych konfiguracjach politycznych w oczach możnych tego świata. Ostatnio natrafiłem na taką karkołomną tezę, że Putin życzy sobie zwycięstwa wyborczego Jarosława Kaczyńskiego, bo wtedy będzie mógł używać dowoli na polskiej rusofobii.

Takich rozważań na temat układów konstelacji zewnętrznych w stosunku do Polski można snuć ile tylko dusza zapragnie, tylko że z tego niewiele, albo zgoła nic dla nas nie wynika.

W przypadku jakichkolwiek wątpliwości, a od tych aż się roi we wszystkich tych rozważaniach, najlepszą dewizą jest pilnowanie swego interesu.

Na czym zaś ten interes polega widać nawet gołym okiem. Jesteśmy opóźnieni we wszystkich dziedzinach, jakich tylko się nie tkniemy. Zatem nie ma co dywagować tylko trzeba zabrać się do roboty i robić „swoje”. Przede wszystkim musimy się wyrwać z żenującego kręgu niemożności i rozpocząć gruntowną przebudowę kraju.

Żeby cokolwiek zrobić należy przede wszystkim stworzyć podstawę materialną niezbędną dla realizacji programów rozwojowych w jakiejkolwiek dziedzinie byśmy nie chcieli.

Od samego początku okresu „transformacji” głoszę potrzebę przyśpieszenia rozwoju gospodarki na zasadzie dwóch kół rozpędowych, to jest maksymalizacji produkcji eksportowej i budownictwa mieszkaniowego. Wydawało mi się, że już jestem w ogródku, kiedy moja propozycja zamieszczona w programie AWS została zatwierdzona przez jej najwyższy organ, czyli Radę Krajową. Tymczasem panowie Krzaklewski i Buzek nie tylko, że nie podjęli się jej realizacji, ale nawet nie zadali sobie trudu żeby się jakoś wytłumaczyć ze swojego zaniechania. Mam uzasadnione podejrzenia, że nawet do tego programu nie zaglądali oddając w myśl wskazania Wałęsy ster rządów w ręce Unii Wolności, nawet po opuszczeniu przez nią upadającego już rządu.

Oczywiście w miarę upływu czasu narastają utrudnienia i rząd z racji rozgrabienia majątku narodowego, a także ograniczeń wynikających z naszego szczególnie niekorzystnego członkowstwa w Unii Europejskiej, ma coraz węższe pole do działania. Nie mniej nie wykorzystuje się nawet tych możliwości, jakie są jeszcze w dyspozycji.

Na samym wstępie „transformacji” zostały dokonane dwa posunięcia, za jedno z nich sprawcy powinni odpowiadać przed Trybunałem Stanu – a mianowicie za wyraźnie szkodliwe dla polskiej gospodarki sztuczne obniżenie wolnorynkowego kursu dolara.

Kurs ten wynosił na jesieni 1989 roku 13 tys. zł. /starych/ i spodziewano się jego wzrostu do końca roku nawet do 20 tys. zł. Tymczasem niejaki pan Kawalec, bodajże wiceminister u dyktatora polskiej gospodarki ministra finansów Balcerowicza, chwalił się, że za pomocą niewielkiej sumy dolarów rzuconych na rynek zbił ten kurs do 9,5 tys. zł. W konsekwencji Polska z kraju eksportowego stała się natychmiast krajem importowym zamrażając własną gospodarkę, jeżeli do tego dodamy restrykcje w postaci podrożenia kredytu, popiwku i innych szykan wobec własnej wytwórczości to skutek był oczywisty. Przy okazji mogę tylko nadmienić, że nie byliśmy jeszcze członkiem EWG, która domagała się jeszcze wyższej aprecjacji złotego / według informacji uzyskanej w Brukseli domagano się poziomu 7 – 8 tys. zł./USD/.

Za drugie natomiast powinni siedzieć w ciężkim więzieniu, - było to sztuczne utrzymywanie sztywnego kursu dolara przez półtora roku, co powodowało przy niebotycznych odsetkach napływ spekulacyjnego kapitału żerującego na polskiej gospodarce. Przy tej aferze bledną wszystkie pozostałe, których przecież też nie brakło. Tylko, że w tym przypadku nie tylko, że nikt nie odpowiedział, ale nawet dotychczas nie policzono strat, jakie ponieśliśmy.

Postąpiono wbrew podstawowej zasadzie obowiązującej kraje w odbudowie, a mianowicie proeksportowego kursu swojej waluty. Na tej zasadzie Niemcy i Japonia zbudowały swoją potęgę gospodarczą. Amerykanie dla swojej wygody, wbrew interesom amerykańskiej gospodarki, ustalili kurs marki 4,13 za dolara i jena 300 za dolara, mimo że siła nabywcza tych walut była dwukrotnie wyższa od ustalonego kursu. W efekcie obydwa te kraje zalały rynek amerykański tanimi produktami i wprawdzie w późniejszym czasie kursy jena i marki wyrównały parytet, ale zdobyte rynki pozostały. W Polsce zostało zrobione coś zupełnie odwrotnego i nasz rynek został zalany bublami z całej zachodniej Europy ze spirytusem Royal i wodami mineralnymi na czele.

Ten problem proeksportowego kursu polskiego złotego jest aktualny po dzień dzisiejszy. Nie mamy również siły przebicia na rynkach światowych, bo nie mamy odpowiednio silnych organizacji gospodarczych zdolnych do konkurencji technologicznej jak i promocji handlowej. To wszystko jest w jakimś stopniu do nadrobienia, tylko że jak na razie nie ma najmniejszej woli działania w tym kierunku.

Z kolei budownictwo mieszkaniowe na skalę potrzeb sięgających nawet do 300 tys. mieszkań rocznie, obok niezbędnej roli zapewnienia rozwoju polskich rodzin, stwarza możliwości rozbudowy szerokiej gamy przemysłów pomocniczych i uzupełniających. Podobnie było w latach trzydziestych ubiegłego wieku, kiedy udogodnienia w budownictwie mieszkaniowym wpłynęły na rozwój całej gospodarki i nie spowodowały, wbrew krakaniom pesymistów, - inflacji.

Podniesienie poziomu wytwórczości i wyrównanie bilansu handlu zagranicznego spowodują wzrost dochodów społecznych, a tym samym zwiększenie wpływów budżetu bez potrzeby nadmiernego drenażu, jaki stosuje się obecnie.

Obok siły gospodarczej niezbędny jest wzrost siły państwa, a to wymaga zasadniczych zmian w jego organizacji. Polska potrzebuje nowej konstytucji dostosowanej do naszego położenia geopolitycznego i sytuacji wewnętrznej. Takie były przesłanki przy tworzeniu konstytucji kwietniowej w 1935 roku. Tymczasem chyba tylko wrogie Polsce siły wprowadziły w 1997 roku konstytucję, której podstawowym założeniem było stworzenie państwa słabego, w którym poszczególne elementy składowe władzy są skonfliktowane tworząc w sumie niewydolny system rządzenia.

Sytuacja jak kopia XVIII wieku ku uciesze naszych odwiecznych sąsiadów.

Trafiliśmy do UE pod najgorszymi auspicjami, ale nawet w tej sytuacji nie wykorzystujemy możliwości skutecznego upominania się o egzekwowanie tego, co jest zapisane zarówno w owej niewydarzonej konstytucji lizbońskiej jak i w innych przepisach. Nie domagamy się zrównania praw wszystkich członków, solidarności w stosunkach zewnętrznych Unii, a nade wszystko ochrony unijnej gospodarki wobec częstokroć nieuczciwej konkurencji zewnętrznej.

To są podstawowe sprawy, które wymaga zasada „robienia swego”, jej zrealizowanie umożliwi nam zajęcie zupełnie innej pozycji negocjacyjnej we wszystkich sprawach, które obecnie traktowane są, jako nieodwracalny dopust Boży.