Korekta budżetu dopiero po 7 czerwca!

Tam - właśnie tak. A tu? Niestety, rząd zachwycony lepszymi wskaźnikami gospodarczymi niż w innych krajach oraz sondażami poparcia jest całkowicie bierny i defensywny wobec kryzysu. A bierność i w polityce i w gospodarce cnotą nie jest.

 

W wymiarze bieżącym i na wskroś konkretnym mamy właśnie teraz do czynienia z niemądrą i niepotrzebną ingerencją polityków (w odróżnieniu od ostatnich miesięcy, gdy rząd Tuska cechował… brak potrzebnej interwencji). Chodzi o przeciąganie na siłę koniecznej nowelizacji budżetu na czas po wyborach europejskich.

 

Tymczasem Polska nie ma czasu na takie gierki. Urealnienie budżetu to kwestia na dziś, na teraz. Odciąganie tej niezbędnej operacji na okres już po czerwcowych wyborach "do Brukseli" jest surrealizmem ekonomicznym. Tyle, że gospodarka przegrywa tu z polityką, a raczej z propagandą PO, która mówi, że przyznanie się do błędu złego oszacowania dochodów budżetowych i zlekceważenia kryzysu może kosztować partię Donalda Tuska utratę wielu tysięcy głosów w wyborach.

 

Platforma Obywatelska deklarowała prymat gospodarki nad polityką. Była to słuszna, ale tylko teoria. Praktyka jest inna: prymat polityki nad gospodarką. Traci na tym kraj, tracą podatnicy.

Czy polityka szkodzi gospodarce? To filozoficzne pytanie. Czasem tak, czasem nie - brzmi odpowiedź. Na przestrzeni dziejów wielokrotnie, już od czasów starożytności to polityka (politycy) napędzali koniunkturę gospodarczą, realizując wielkie projekty, zwiększając innowacyjność itd. Tak było - i bywa również teraz, w czasie kryzysu, gdy w USA i Zachodniej Europie (ale też np. Japonii) politycy swoimi decyzjami starają się ożywić gospodarkę, zahamować spadek koniunktury, nakręcić "gospodarkę".